O 10 rano ruszamy z Uyuni. Nasza ekipa w komplecie to: my, Holenderka Meike (23 lata) oraz 3 brytyjki w wieku koło 19 lat, które robią sobie tzw. gap year czyli roczną przerwę na podróżowanie pomiędzy liceum a studiami. Z nimi nie mamy niestety zbyt wiele wspólnych tematów.. no i jest jeszcze nasz kierowca - małomówny i troche gburowaty Jose Luiz. Udało nam się wytargować bardzo dobrą cenę za tę wycieczke i teraz widzimy tego konsekwencje -poza bardzo słabym kierowcą-przewodnikiem nasz jeep wygląda jakby zaraz miał się rozlecieć;) ale póki jedzie jest OK. Główna atrakcja dnia to Salar de Uyuni - bezkresna pustynia solna. W porze deszczowej jest na niej cienka warstwa wody, teraz jest kompletnie sucha. Widoki nieziemskie (chociaż mamy odrobinę pecha bo gdy jesteśmy na Salarze niebo zasnuwają całkowicie ciemnoszare chmury). Nasz jeep podwozi nas do najpiękniejszego tutaj miejsca - położonej na środku Salaru "wyspy" Incahuasi, gęsto porośniętej kaktusami. Zza chmur wychodzi nawet słońce! Powoli nastaje wieczór i zmierzamy do naszego schronienia (nocuje się tu w domach zrobionych z soli). Odległości są tu naprawdę spore a nasz kierowca wyrażnie się spieszy. W pewnym momencie po niefortunnym zakręcie nasz jeep zakopuje się w piachu. Wyjechać się nie da - po każdej próbie tylne koła grzęzną jeszcze bardziej. Robi się ciemno i zimno. Kierowca twierdzi że jakiś jeep powinien jeszcze przejeżdżać naszą drogą i nas wyciągnie. Po kilkunastu minutach czekania wreszcie na horyzoncie pojawia się zbliżające się do nas światełko! Docieramy do naszego schronu, jemy kolacje z grupą a następnie na rozgrzanie pijemy z Anią pyszne boliwijskie winko :)