Pobudka o 3:20 - w sumie bez dramatu bo juz przywyklismy do takiego wstawania. Aby dotrzec do Machu Picchu trzeba wdrapac sie na sasiednia gore. Mozna na nia wjechac autobusem (za horrendalne 14 USD) albo wejsc o wlasnych silach pokonujac 1700 stopni. Wybieramy druga opcje i kilka minut przed 6 meldujemy sie przy wejsciu na teren Machu Picchu.
W ramach naszego trekingu mielismy zapewnione zwiedzanie ruin z przewodnikiem - o godz.6 wlasnie. W przeciwnym razie na pewno nie stawilibysmy sie tu tak wczesnie. Pogoda z rana z reguly jest slaba, ludzi od samego otwacia bram jest masa, a najlepsza pogoda i najmniej ludzi jest z reguly po poludniu. Tak jest tez i tym razem. O 6 na szczycie witaja nas gęste chmury i przenikliwy chlod. Na szczescie po paru godzinach wychodzi slonce, a po 12 robi sie juz naprawde bardzo goraco. O samym miejscu nie ma co sie rozpisywac - jest po prostu bajkowe. Zdjecia mozna robic co krok. Mamy duzo czasu - wiec w spokoju zwiedzamy i kontemplujemy widoki. W koncu musimy sie zbierac. Ciezko w to uwierzyc ale na gorze spedzilismy 9 godzin - nie wiadomo kiedy ten czas minal (nie to co w pracy;). O 21:30 wyjezdzamy pociagiem z Aguas Calientes w kierunku Cuzco. W pociagu wita nas wystrojony w garnitur konduktor, czestujac kawa i orzeszkami. Widac ze linie Peru Rail bardzo staraja sie o jakosc uslug. Co z tego skoro po kilku kilometrach pociag staje, a potem wraca z powrotem na stacje. Cos sie zepsulo i musimy poczekac. Odjedziemy za 15 minut. Za 30. Albo za godzine. Ostatecznie do Cuzco docieramy 4 godziny po czasie, troche przed 4 rano. Spać!