O świcie dotarliśmy do Puno, wyjątkowo brzydkiego miasta położonego nad jeziorem Titicaca na wysokości ok. 3900 m npm. Pogoda tu srednia - moze w ciagu dnia jest ostre slonce, ale i tak w cieniu nie wiecej niz 10 stopni, a noce na minusie. Najpierw udaliśmy się do polecanego w przewodniku hostelu, umyliśmy się i zjedliśmy śniadanko. W planach mieliśmy popłynięcie łódką na dwie pobliskie wyspy- Uros i Taquile. Niestety okazało się, że na Taquile ostatni prom już odpłynął (mimo że była dopiero godzina 9.30). Popłynęliśmy wiec na wyspy Uros, miejscową atrakcję nr 1, czyli pływajace wyspy zbudowane wyłącznie z trzciny. Mieszka na nich podobno lokalna ludność posługująca się językiem Aymara, w tradycyjnych chatach z trzciny, w oderwaniu od cywilizacji. Na miejscu czekało nas jednak rozczarowanie- wyspy okazała się jednym wielkim cyrkiem nastawionym na wyciąganie od turystów kasy, nie miało to nic wspólnego z tradycją ani autentycznym życiem tutejszej ludności. Na kilometr widac ze nikt na tych wyspach na stale nie mieszka. Krajobrazowo miejsce bardzo ładne, szkoda że całkowicie skomercjalizowane. Po powrocie do Puno poszliśmy na spacer i na zakupy. W ciągu dnia miasto bardzo ożyło, na ulicach porozstawiały się stragany, budki z jedzeniem, wszędzie jeździły riksze i taksówki- gwar prawie jak w Azji. Ostatni wspólny wieczór postanowiliśmy uczcić winkiem i grą w karty:)
Następnego dnia my z Anią wyruszymy do Boliwii, a Ania z Marcinem przez Arequipe i wybrzeze wracaja juz powoli do Limy.